Czas wakacyjny się
zaczyna, więc zakładam, że temat szkolny poza czasem szkolnym
będzie mniej frustrujący. A chodzi o odmowę dziecka i o reakcję
rodzica, podyktowaną złością, acz wyrażoną w sposób niezgodny
z jego wartościami.
To sytuacja sprzed kilku
dni. Mój 7-letni syn odmawia pójścia do szkoły. Jest to już
drugi raz w tym tygodniu, pierwszy raz był to w poniedziałek, dziś
jest czwartek. Są to ostatnie dwa tygodnie szkoły. Rozumiem, iż
dziecko może być już przemęczone chodzeniem do szkoły, nawet,
jeśli ją bardzo lubi. Poranne wstawanie, obowiązki w czasie dnia,
codzienna praca domowa z angielskiego robią swoje. Jednocześnie
krążą mi głowie setki myśli: O rany - nie będę mogła w
spokoju pracować (a większość czasu pracuję w domu)! Czemu on
taki niesumienny? Co sobie pomyślą inni? A w ogóle to koniec i
basta, musi iść do szkoły! Czuję, że wzbiera w mnie
frustracja…..
Zaczynam więc głęboko
oddychać. Nauczyłam się już tego, że to mnie wspiera w
pozbieraniu myśli i dotarciu do siebie. Zagłębiam się, więc w
siebie by przyjrzeć się swoim uczuciom i potrzebom i mieć głębszy
i pełniejszy obraz sytuacji.
Zastanawiam się, więc
ja czuję? Czuję się zmęczona, chcę łatwości i spokoju. Co
jeszcze? Czuję bezradność, bo ważna jest dla mnie przewidywalność
i planowanie zadań na dzień…
Teraz, kiedy wiem trochę
lepiej, co jest w mnie, próbuję usłyszeć syna. Daję sobie chwilę
by zastanowić się: dlaczego on nie chce iść do szkoły? Jednak
nie słyszę nic, co by mnie przekonało, zmieniło moje zdanie. Dziś
tu i teraz nie potrafię nazwać jego uczuć i potrzeb. Wzrasta we
mnie tylko irytacja i złość. I jak to w złości, w której jest
duża dawka bezradności, mówię:
- To ja w takim razie
odwołuję Twoje urodziny z kolegami, tak? Jak nie pracuję, to nie
zarabiam, a za Twoje urodziny mamy zapłacić.
O rety! Sama nie wierzę,
że to powiedziałam Raz wypowiedziawszy te słowa, zaczynam ich
żałować, czuć ich ciężar jak i absurdalność. Wiem w głębi
duszy, że nie odwołałabym urodzin. Urodziny i pójście do szkoły
to są dwie oddzielne sprawy. Bo urodziny to świętowanie rozwoju,
spotkania z kolegami, moc zabawy! Szkoła nie ma nic do tego - choć
to szeroki temat. Gdy myślę o szkole, przychodzą mi do głowy
takie spawy jak: dotrzymywanie umów, kwestia obowiązków, bycia na
czas. Kto się z kim na razie umawia - ja jako rodzic ze szkołą czy
6-letnie (obecnie 7-letnie) dziecko? Kłębi mi się w głowie od
myśli.
W tym czasie dziecko jest
już w rozpaczy. Usłyszało coś bardzo trudnego dla siebie. Jest
przerażone. W tym momencie trzeźwiejąc mówię: - Potrzebuje
chwili na uspokojenie się. Wrócę do Ciebie. – i wychodzę. Czuję
się skołowana, sfrustrowana, bardzo smutna…
Po 5 minutach wracam i
zaczynam na nowo rozmowę. Dałam sobie czas na zrozumienie, na czym
najbardziej mi zależy: na kontakcie z dzieckiem, na byciu uważnym
na to, co się tu i teraz dzieje. Taka jasność mnie osobiście
dodaje siły i wspiera w trudnych momentach. I choć pozornie jest to
oczywiste, to w takich chwilach potrzebuję na nowo skontaktować się
z tym co ważne by móc działać w zgodzie z moimi wartościami –
w zgodzie z moim sercem – w zgodzie ze sobą!
Podchodzę do syna i ….
Najpierw zaczynam zgadywać jego uczucia dziecka w związku z
usłyszaną groźbą o anulowaniu urodzin. Czuje, że emocje dziecka
opadają i zaczynamy budować kontakt. Jest wiec przestrzeń by
powiedzieć, co dla mnie jest teraz ważne. „Wyrażam”, więc
siebie – czyli mówię o tym, co czuję i o swoich potrzebach – o
mojej bezradności, smutku, chęci spokoju do pracy….
Rozmowa trwa około 10
minut w jej trakcie syn mówi o swoim zmęczeniu, chęci zostania w
domu. Jest mi go teraz łatwiej usłyszeć, zobaczyć w nim
człowieka, który dziś nie ma ochoty, który pragnie odpoczynku,
zmiany, pobycia w domu. Ja też mam czasem na to ochotę - tylko ja
nie muszę nikogo pytać o zgodę. A czego pragnę dla mojego dziecka
- aby był w kontakcie ze sobą? Z tym czego pragnie? Aby wiedział,
kiedy musi odpocząć, a kiedy może więcej, a kiedy mniej? Kazać
mu pójść do szkoły, tylko z powodu lęku, że inni źle o mnie
pomyślą lub dlatego że nie nauczy się obowiązkowości. Nie, nie
o to mi chodzi w życiu.
I mój syn szybko
naprowadza mnie na dobry tor. Został bowiem w domu. Dogadaliśmy się
co do czasu, kiedy ja pracuję, a kiedy jestem z nim. Umył podłogę,
powiesił pranie, poukładał swoje rzeczy w pokoju, odrobił też
zaległy angielski. I mówi do mnie:
- Widzisz, jak dziecko
może być przydatne w domu?
Co dla mnie jest ważne w
tej historii: nawet, jeśli krzykniesz na swoje dziecko, powiesz coś,
czego byś nie chciał(a), zrobisz coś, co po fakcie orientujesz się
nie wspiera Twoich wartości - nie wszystko stracone.
- daj sobie czas na nazwanie tego, co się wydarzyło - bez ocen i krytyki.
- zobacz, co czujesz w związku z tym?
- jaka potrzeba nie została zaspokojona, za czym tęsknisz, co chcesz chronić?
- zdecyduj, co chcesz zrobić, aby zaspokoić sobie potrzeby.
W powyższej sytuacji dla
mnie to było to:
Obserwacja: syn
nie chce iść do szkoły, ja chcę mieć czas na pracę,
powiedziałam coś co było groźbą dla dziecka
Uczucia: czuję
się smutna, bezsilna, rozczarowana
Potrzeby: chcę
łatwości, spokoju, zrozumienia, wsparcia
Prośba: chcę
porozmawiać z synem jak przeżywam tę sytuację, powiedzieć mu, co
ja chcę zrobić w czasie tego dnia, ustalić z nim, co on zamierza
robić, jeśli jednak ze szkoły zrezygnuje tego dnia i jakie są
tego konsekwencje (nadrobienie lekcji, wytłumaczenie nauczycielowi
nieobecności).
A następnie spróbuj
zrobić to samo dla Twojego dziecka!
Powodzenia w powracaniu
do równowagi! Ona trwa tylko chwilkę! Nie przegap jej!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz