piątek, 1 kwietnia 2016

Gdy nie ma kar...

W czasie jednego z wyjazdów wielorodzinnych dzięki mojej córce dowiedziałam się jak mogą patrzą dzieci na rodziców, którzy nie posiadają w swoich narzędziach rodzicielskich kar i nagród jako sposobu na budowanie współpracy.

Historia jest taka:
Moja córka (6 lat) nie odpowiadała pozytywnie (z mojej perspektywy) na prośbę mamy, którą  powtarzałam 3-krotnie w pewnych odstępach. Chodziło o pójście do swojego pokoju, gdyż była już godzina 22-23 i część osób w budynku już spała lub kładła się spać a jej zachowanie i innych dzieci było głośne, więc istniało ryzyko obudzenia innych.

Za czwartym razem dziecko stanowczo zostało wyprowadzone do pokoju.

Następnego dnia dowiedziałam się kilku szczegółów, jakie miały miejsce między moją jedną a drugą prośbą. Jeden szczegół mnie zaciekawił, a drugi ucieszył.

Zaciekawiło mnie zachowanie mojej córki (lat 6), która mówiła do innych dzieci z minionego wieczoru: "A ja wcale nie muszę iść do pokoju jak mama prosi, bo u nas nie ma kar."

A drugi szczegół, który mnie ucieszył, to słowa jednej z dziewczynek, które powiedziała do swojej mamy jeszcze tego samego wieczora: "Wiesz, mamo, dzieci, które nie mają kar i nagród, nie boją się powiedzieć "nie" nawet swojej mamie."

Skąd zaciekawienie a skąd radość? 
W domu z moją córką nie rozmawiałyśmy o tym, że w ogóle kary istnieją czy że u nas nie ma kar  a u innych są. Jest szansa, że usłyszała moje rozmowy z innymi rodzicami lub pojawiło się to w rozmowach z jej koleżankami i kolegami. Więc zdziwienie idzie z faktu, że kary (i nagrody zapewne) są tak bardzo wpisane w obraz dzieciństwa, że nawet mówią o nich dzieci, które ich nie doświadczają.  I to mnie ciekawi i jednocześnie zasmuca. Chciałabym bowiem, aby ten "stary" (można napisać - nawykowy) sposób na budowanie współpracy został zaniechany i aby każdy z nas, jako rodzic czy partner uczył się nowych sposobów, które biorą pod uwagę długofalowe skutki i korzyści.

Radość zaś wynikała z faktu, iż druga dziewczynka w swoich słowach ujęła jak dla mnie sedno tego, co dziecko zyskuje - a może trafniej będzie powiedzieć, co dziecko z a c h o w u j e - dzięki brakowi kar i nagród. Zachowuje odwagę do powiedzenia "nie" nawet do osoby, z którą jest tak mocno związana, a powiedzmy szczerze w tym wieku mocno zależna. Aby to zrobić musi mieć w sobie zaufanie, iż nic złego mu się nie przydarzy. 

Owszem ta osoba - mama czy tata - być może przyjdą i również zaznaczą swoją granicę. Taka była moja intencja, gdy wyprowadzałam córkę do jej pokoju - chciałam zadbać o szacunek dla innych, ich spokój i w efekcie mój spokój - kolejne minuty mojej córki w głośnej zabawie, byłby dla mnie karmieniem mojej złości i frustracji i zbliżałyby mnie do wybuchu, którego może nie kontrolowałabym już. A to mogłoby wzbudzać lęk u dziecka. Chcę budować współpracę nie na lęku a zachęcie do widzenie więcej i więcej potrzeb innych, zaraz po tym, jak dziecko zauważy swoje. A osoby, które wkraczają na ścieżkę rozwoju osobistego wiedzą, jak długim potrafi być ten proces. Wracając więc do wyprowadzenia z pokoju: owszem, tam jest działanie, które idzie wbrew aktualnej chęci dziecka - bawić się dalej z dziećmi bez patrzenia na godzinę i poziom głośności. Działanie to jednak nie podważa najdelikatniejszych warstw dziecięcej tożsamości: jak poczucie bezpieczeństwa, poczucie bycia kochanym, poczucia, iż jest ok nawet jak robi rzeczy, które w danym momencie nie pasują innej osobie.

Dla mnie bycie rodzicem zaczyna się od pracy nad sobą by działać z miejsca kontaktu ze sobą, świadomości tego co ważne i co we mnie żywe. Gdy szanuję i rozumiem siebie łatwiej wyjść z otwartością i ciekawością do drugiej osoby, nawet do dziecka, które pomimo czterokrotnego powtórzenia nie jest gotowe na współpracę.