czwartek, 22 grudnia 2016

Przedświąteczny prezent

Dostałam prezent na Gwiazdkę przed Wigilią.

Trzy dni przed przed nią miałam wyjechać na szkolenie 300 kilometrów od domu. Firma jednak odwołała je z powodu nagłych zdarzeń. Kiedy się dowiedziałam tego, osoba stojąca przy mnie zaproponowała:

"Spójrz na to, co się dzieje, jako na najbardziej perfekcyjną wersję zdarzeń."

Proste, pomyślałam, dzięki temu będę mogła być przed Świętami w domu, pójść na spotkanie wigilijne do szkoły dzieci, ubrać choinkę z rodziną w domu, mieć więcej wolnego czasu na przygotowania Świąt. Proste. Nie ma złości, nie ma żalu.

Ale to nie to było głównym prezentem.

Dotarłam na szkolne wigilijne spotkanie. Gdy przyszłam trwało już od godziny. Pół godziny później dzieci i mąż stwierdzili, że chcą już iść do domu. Trochę wcześnie, pomyślałam z lekką irytacją. No cóż... niech będzie. "Spójrz na to, co się dzieje, jako na najbardziej perfekcyjną wersję zdarzeń", przypomniało mi się.

Już 20 minut później dar się pojawił. Włamano się nam do mieszkania. Nic nie skradziono. Nikomu nic się nie stało. Udało się złodzieja spłoszyć przedwczesnym powrotem do domu. Pozostało tylko uszkodzona framuga. A potem myśl: to jest prezent. Pytanie: co tu i teraz, w tym czasie, jest najważniejsze?

Wieczorem, tuląc dzieci do snu, szepnęłam im: "Wyślijmy dużo miłości i powodzenia do tej osoby, co się wkradła do nas. Może i jej będzie lepiej, nie będzie mu się chciało lub nie będzie musiał kraść." Oczywiście nie znam jego intencji.

Nie było złości, nie było irytacji. Był niepokój i chęć powrotu do pięknych potrzeb: bezpieczeństwa i miłości dla wszystkich. Również dla tych co być może, aby mieć coś na Święta, muszą się wkradać do cudzych domów. I to coś może być niematerialne. Bo przez włamywanie się na pewno coś sobie zaspakajają.


Chcę wierzyć, iż gdyby ten człowiek mógł, wybrałby ubieranie choinki z bliskimi, w ciepłym domu, przy akompaniamencie pianina w wykonaniu dzieci. Dokładnie tak jak my mogliśmy to chwilę potem zrobić, ciesząc się tym, że jesteśmy razem kochani i kochający.

Z okazji Świąt życzymy Wam, abyście w sytuacjach z Waszymi dziećmi i bliskimi, potrafili zatrzymać się i spojrzeć na to, co się dzieje, jako na najlepszą wersją jaka teraz może być i zobaczyli w niej dar dla siebie i dziecka. Bez pospiesznego oceniania, wyciągania wniosków, bez działania zanim dotrzemy do uczuć i potrzeb.

Spokojnych Świąt i moc miłości na Nowy Rok! 

Magda & Asia


środa, 5 października 2016

Do rodziców w nieustannej fazie rozwoju

Przyznam, że nie wierzyłam w powiedzenie "małe dzieci to małe wyzwania, duże dzieci to duże wyzwania". Mówiłam sobie, to zależy…. Podobała i nadal mi się podoba metafora rodzicielstwa jako walizki: co włożymy od najmłodszych lat, to też wyjmiemy na dalszych etapach budowania relacji rodzic-dziecko.

Wierzyłam, i nadal wierzę, że patrzenie sercem, uważność na swoje i dziecka potrzeby wpiera budowanie kontaktu. A gdy jest kontakt łatwiej się dogadywać. Można nawet pójść krok dalej. Miałam nadzieję, że taki kontakt, o jakim marzę (rozmowa, wspólne poranki i wieczory spędzone z dziećmi na pogaduchach), będą towarzyszyły mi w relacjach z dziećmi  - zawsze, bez względu na wiek czy fazę rozwojową. Miałam, też nadzieję, że kontakt i wzajemne dogadanie pozwolą nam łatwiej przejść czas dorastania.

Chcę w to nadal wierzyć a jednocześnie wiem, że potrzebuję odejść od oczekiwań. Nie zakładać, że zawsze będzie kontakt, nie zakładać, że nie będzie buntu, nie zakładać, że będzie łatwiej… Po prostu nic nie zakładać, nie oczekiwać. Po prostu być z otwartym sercem dla siebie i dla moich dzieci, gdziekolwiek nas życie zaprowadzi.

Czasem są chwile czy dni, że moje matczyne serducho płacze, tęskni za bliskością czy intensywnością kontaktów, które mieliśmy kiedyś. Wtedy chcę i otulić to serce akceptacją i ciepłem. Być z nim tu gdzie jest, zauważać swoje uczucia i potrzeby. Nazywać to co się dzieje, jak bardzo moje dzieci są dla mnie ważne, jak bardzo cenię kontakt z nimi a nawet jak bardzo lubię (i w sumie przyzwyczaiłam się) do tego jak do tej pory okazywaliśmy sobie bliskość i ważność i jak czasem nowe sposoby mnie zaskakują a nawet są dla mnie trudne.

Obecnie jako mama nastolatki i nabieram nowej perspektywy na macierzyństwo, na siebie, i na moją rolę. Nie wiem czy moje wyzwania są większe niż gdy dzieci były małe, lecz to co ważne stale się zmienia, coraz to przychodzą nowe i czas zaakceptować, że tak właśnie jest i będzie.



Z uważnością obserwuję moje dzieci, szczególnie nastolatkę, lecz i inne dzieci wokół siebie w wieku nastoletnim. I nawet jeśli nadal część mnie nie zgadza się z przytoczonym powiedzeniem, to czasem, gdy zmagam się z dylematami rodzica dorastającego młodego człowieka, to na chwilę miałabym gotowość wybrać się w podróż do momentów, gdy wyzwaniami było dzielenie się (lub nie) zabawkami w piaskownicy, zapewnianie bezpieczeństwa ruchliwym niemowlakom czy nawet zmaganie się z kolkami maluszków.

Nie mam jednak na razie:) wehikułu czasu i chcę świadomie i krok po kroku pielęgnować relacje z dorastającymi dziećmi. Chcę cieszyć się tym, co było i jednocześnie otworzyć się na to, co jest - a jest inaczej.

Dorastanie nie jest wcale prostym procesem. To poszukiwanie siebie w sobie, swojej tożsamości w momencie, gdy ciało się zmienia, zachodzą kluczowe zmiany w mózgu, hormony, kolokwialnie mówiąc, szaleją. To również czas sprawdzania, gdzie przynależę a gdzie chcę przynależeć, co to tak naprawdę znaczy być akceptowanym, jak można mówić o swoich granicach i jak inni to robią.

Rodzice nastolatków potrzebują siły, spokoju i cierpliwości a jednocześnie ich dzieci również. Dla obu stron i rodziców i dorastających dzieci dorastanie to czas intensywnych zmian a niejednokrotnie towarzyszą temu silne emocje. 

W relacji z nastolatkiem bardzo ważną rolę ma wzajemne zaufanie. Nam podoba się i inspiruje nas to, co Jasper Juul pisze o zaufaniu


"Zaufanie to nie przekonanie, że nasze dzieci robią tylko to, co my, rodzice, uważamy za słuszne. Zaufanie  którego nastolatki potrzebują, to wiara, że dadzą z siebie wszystko, aby stać się takimi ludźmi, jakimi chcą się stać."

Więcej w temacie budowania relacji z nastolatkami na nowym blogu: http://dorastacznastolatka.blogspot.com

środa, 28 września 2016

"Przecież 1/5 dnia w szkole to zabawa!"

Inspirację do tego artykułu jest rozmowa, którą miałam z nauczycielką I klasy SP w czasie warsztatów z Porozumienia bez Przemocy w jej szkole.

[skrótowy zapis]
Nauczycielka: Jak mam uspokoić grupę? Tylko tak bez krzyczenia, bo nie chcę krzyczeć.
Ja:  Ile czasu mają na zabawę?
Nauczycielka: 20 minut.
Ja: Co by było, gdyby mieli więcej tego czasu?
Nauczycielka: Nie zatrzymam już tego. Ale przecież 1/5 czasu w czasie dnia mają na zabawę. No i zajęcia są też często przez zabawę.

Jestem osobą, która dość mocno stoi za potrzebami dziecka i ma tendencję do zachęcania innych by regularnie porównywali świat dziecka ze światem dorosłych.

Wolna zabawa i nauka przez zabawę to nie jest to samo. Poprosiłam grupę, aby wyobraziła sobie, że teraz najbliższą niedzielę zamiast spędzić czas tak jak lubią (co jest ekwiwalentem zabawy w świecie dziecka) - czyli poszli na rower, spotkali się przy piwie ze znajomymi, poszli na zajęcia z tańca, itp., spędzą go na świetnym szkoleniu, prowadzonym aktywnie, na wesoło (pozwoliłam sobie na to porównanie, gdyż wcześniej grupa wyraziła opinię, że dobrze się bawi).

No i jednak to nie to samo. Świetnie się uczyć przez zabawę. I dzieciaki to robię genialnie właśnie w wolnej zabawie. A jednak jak ktoś prowadzi tę "naukę przez zabawę" to ona jest trochę o innym odcieniu. Też jest fajnie. Ale jednak...

Tak moje pytanie czy 1/5 wolnej zabawy na cały dzień szkolny (a nierzadko na cały dzień, bo potem są jeszcze zajęcia dodatkowe, prace domowe) czy to pokrywa się z priorytetami 6-7 latka?

Jest sporo książek, które pokazują nam, iż wolna zabawa jest podstawą świata dziecka, choćby Peter Gray "Wolne dzieci".

Mnie jednak również ciekawi odpowiedź, którą dorośli szybką mogą dostać wchodząc w buty dziecka. Spróbujcie przez 10-15 minut być naprawdę tym dzieckiem: 

(nie mów: Kajtek widzi nauczycielką, która stoi nad nim i kiwa głową. Tylko: Widzę jak stoi przy mnie pani i kiwa głową.)

Zobacz co, jako dziecko widzisz, co z tego, może być dla ciebie jasne? czego powodów w ogóle może nie rozumiesz? Co możesz czuć w tej sytuacji? Za czym tęsknisz? Czego najbardziej pragniesz tu i teraz? Jaką mógłbyś mieć prośbę?

Takie wejście w buty dziecka nierzadko kończy się wspaniałymi wglądami i nowymi strategiami, które mają większe szanse na zaspokojenie potrzeb i dziecka i dorosłego.

Podzielę się z Wami taką sytuacją:

Tata na warsztat przyszedł z wyzwaniem, jakie stawiał przed nim jego nastoletni syn. Rodzice byli już dawno po rozwodzie, niemniej jednak byli nadal w dobrych relacjach. Chłopak natomiast w szkole co i rusz coś nabroił. Były rozmowy, ustalenia i nic. Tata wszedł w buty chłopaka. Był przerażony tym, co zobaczył, poczuł. W skrócie taki był wgląd "Do cholery jasnej, czemu jeśli rodzice się tak dobrze dogadują, do Pani dyrektor czy nauczycielki zawsze przychodzą razem, uśmiechnięci, niemalże pod rączkę, to czemu ja nie mam pełnej rodziny. Nic z tego nie kapuję. A im więcej broję, tym więcej mam ich razem."

Tata był przekonany (i na pierwszy rzut oka wydaje się to bardzo zrozumiałe), że jak będą jednym, życzliwym acz wspólnym frontem, to będą lepiej wspierać syna. Będąc w butach chłopaka poczuł, iż przesadzili w tym budowaniu szczęśliwych rozwiedzionych rodziców. Oczywiście nie chciałabym, aby to było odczytane, iż lepiej być wrogim do siebie po rozwodzie. Dobrze jednak być uważnym jak bardzo to może być niezrozumiałe dla dziecka. A przede wszystkim przez podane tego przykładu chcę podkreślić, jak ważna jest empatia, bo powoduje, iż do każdego możemy podjeść indywidualnie i według jego potrzeb a nie sztywnych ram.

Druga część, która mnie w tym poruszyła, to słowa nauczycieli "Nie chcę krzyczeć."


Marshall B. Rosenberg, twórca PBP, podkreślał, że przemoc dzieje się dlatego, iż nie mamy dopasowanych społecznych struktur do potrzeb dzieci. Gdyby szkoły była bardziej dopasowane, nie potrzebny byłby krzyk ze złości a potem poczucie winy, że się krzyknęło. Owszem pewnie jest potrzebny od czasu do czasu podniesiony głos, o czym wie każdy rodzic, opiekujący się większą gromadą niż... jestem gotowa nawet napisać jedno dziecko. Bo dzieci to ruch, często hałas, nierzadko chaos. Więc czasami by być usłyszanym, krzykniemy. Ale nie po to by ich tym krzykiem ukarać, zawstydzić, poniżyć - ale po prostu z wielkiej chęci bycia usłyszanym i zauważonym. I oczywiście nie tylko podniesiony głos jest na to sposobem. O tym w innym artykule.

A jak bardzo zabawa jest ważna w życiu w ogóle człowieka, pewnie każdy: i ten co wykonuje pracę z pasją i ten co wykonuje jej bez pasji - wie. Wie to dzięki swoim emocjom, które mu towarzyszą w tym pracowaniu. Jednym towarzyszy entuzjazm, drugim zniechęcenie. Co wolisz?


Pamiętam moje spotkanie z Andre Stern'em, sam siebie przedstawia - chłopiec, który nigdy nie chodził do szkoły -dziś ma lekko ponad 40 lat. Tłumaczyłam z francuskiego jego wykład na Ogólnopolskim Spotkaniu Edukacji Alternatywnej w Warszawie. Pierwszą rzeczą jaką mi powiedział po "Bonjour!", było "Tylko się bawmy, ok!"

Cały stres z jakim przyszłam, spłynął ze mnie. Tak, w zabawie nie da się pomylić. Ale da się uczyć na własnych błędach z entuzjazmem, który - jak mówi Andre - jest nawozem* dla mózgu.

Zatem bawcie się i dajcie bawić się dzieciom. I pewnie bez waszej zgody na zabawę dla was, będzie wam trudno pozwolić się bawić dzieciom.

-------------------------------------------------------------------------
* Kto był na wykładzie mógł usłyszeć i widzieć jak bardzo weszłam w zabawę. W czasie tłumaczenia nie mogłam znaleźć poprawnego słowa na słowo engrais (nawóz), więc powiedziałam do publiczności: "Zabrzmi to śmiesznie, ale nie znajduję innego słowa teraz, więc przetłumaczę jak przychodzi: Entuzjazm to obornik dla mózgu!

środa, 21 września 2016

Rodzicu, pracuj nad sobą, będziesz mieć szczęśliwe dziecko!

Badania neurobiologiczne pokazują, iż sposób w jaki interpretujemy czy przeżywamy, nawet po latach, własne doświadczenia z dzieciństwa w dużym stopniu decyduje jak wychowujemy dzieci. Dlatego tak ważne jest by będąc rodzicem pracować nad własną samoświadomością  - umiejętnością zauważania i rozumienia swoich myśli, emocji i potrzeb oraz nawiązywaniem ciepłego życzliwego kontaktu z samym sobą.

Geny, które przekazujemy naszym dzieciom są ważne, lecz równie ważne jest to, czego doświadczają w relacji z nami jako najbliższym środowiskiem.

W książce "Życie emocjonalne mózgu" autorzy Richard J. Davidson i Sharon Begley opisali badania przeprowadzone na szczurach (1989 r., Meaney i współpracownicy). Zaobserwowano, że  spokojne szczurze matki dają swoim małym czułość, niespokojne szczurze matki są nerwowe i nie otaczają czułością małych. Co więcej badacze zauważyli, że niektóre dorosłe szczury mają dużo większą łatwość niż inne w  otrząsaniu się ze stresu w trudnych dla nich sytuacjach. Szczegółowe badania pokazały, iż w stresujących sytuacjach mózgi szczurów "spokojnych" produkują mniej hormonów stresu. Dzieje się to dzięki temu, że w części mózgu zwanej hipokampem mają więcej receptorów tych hormonów. Jak piszą autorzy książki - to jest taka sytuacja jakby nastolatek miał trzy pary uszu – mniej trzeba mówić i powtarzać i szybciej dociera:)

Ale wracając do szczurów, większa ilość receptorów powoduje, że do procesu przekazania organizmowi informacji nie trzeba wywarzać tak dużo hormonów stresu. To, co miało wpływ  na ilość receptorów w hipokampie to ciepło i bliskość, które małe szczury doświadczyły od matek. Choć wcześniej naukowcy uważali, iż to geny determinują jak zachowują się dzieci, czyli nerwowe szczurze mamy rodzą nienerwowe szczurze dzieci i odwrotnie. Jednak gdy zorganizowano "szczurzy adopcyjny ośrodek", w którym nerwowe szczurze mamy wychowywały szczurze dzieci spokojnych szczurzych mam i odwrotnie, okazało się, że małe szczury odziedziczyły czy powiedzmy przejęły zachowania od matek, które miały inne geny. Jak to określili badacze" był to trumf wychowania nad naturą.

Gen, jak piszą autorzy wspomnianej publikacji, który sprawia, iż szczury są niespokojne, wytwarza wspomniane wcześniej receptory hormonów stresu w hipokampie – łagodne szczury mają ich więcej a niespokojne mniej. Ten gen odpowiedzialny za wytwarzanie receptorów hormonu stresu ulega zmianom pod wpływem doświadczeń z początkowego okresu życia – u szczurów wychowanych przez troskliwe matki gen wykazał  około dwa razy większą aktywność niż u tych, których matki były zestresowane. 

To badanie pokazało, iż otoczenie w którym wzrastamy i żyjemy może uaktywniać lub wyciszać nasze geny. Od badań na szczurach naukowcy przeszli do badań na próbkach tkanek mózgowych ludzi, z których również wyszło, iż ciepło i bliskość w dzieciństwie miały bezpośredni wpływ na ilość receptorów hormonów stresu w hipokampie mózgu ludzkiego.

Jaka nauka dla nas rodziców? Ważnym jest by rodzic miał poczucie, że jest bezpieczny, ważny i ma znaczenie, bo wówczas to samo poczucie budowane jest u dzieci. Bardzo przemawia do mnie metafora użyta w książce, że nasz kod DNA przypomina bogatą kolekcję muzyki – to że mamy jakąś płytę nie oznacza, że będziemy ją odtwarzać, a to, że mamy jakiś gen nie oznacza, że jest on aktywny. Dzieje się tak bowiem na ekspresję genu wpływa znacząco otoczenie.



Nawiązanie więzi emocjonalnej z dzieckiem, w której podstawą jest bliskość, zaufanie i dialog, wymaga przede wszystkim samoświadomości tego, co się dzieje w rodzicu - jego myśli, uczuć i potrzeb. A dopiero w następnym kroku gotowości do zrozumienia i uszanowania świata dziecka - jego myśli, uczuć i potrzeb.

Jak więc rozwijać samoświadomość swoich myśli, uczuć i potrzeb? My proponujemy chwile uważności. Na najbliższy tydzień nastaw sobie budzik w telefonie na 3 losowo wybrane momenty w ciągu dnia. A gdy alarm zadzwoni:
    Zatrzymaj się na chwilę i weź kilka świadomych wdechów i wydechów
   Następnie sprawdź co wówczas zajmuje Twoją głowę, jakie myśli. Pozwól sobie je tylko obserwować i nie rozwijać ich.
   Przy kolejnych oddechach zauważ co, dzieje się w twoim ciele, może gdzieś są napięcia, uciski, może Twoje serce bije szybko, a może ledwo je wyczuwasz.
   Zobacz, co w danym momencie mógłbyś zrobić dla swojego ciała, abyś się poczuł spokojny i uważny - może to będzie zmiana pozycji ciała, może przeciągnięcie się, może coś jeszcze innego? 
A następnie zapytaj siebie: co teraz czuję? czego potrzebuję?


Zauważ, że nie chodzi o to by koniecznie coś zmieniać. Chodzi bardziej o to by zauważyć. Jest to ważny pierwszy krok do nawiązania pełnego życzliwości i uważności kontaktu z samym sobą, by potem móc takiej jakości kontakt oferować dzieciom.