środa, 14 września 2016

Wspierajmy dzieci w rozwijaniu skrzydeł. Nie podcinajmy im ich!

Mój 8-letni syn jest wielkim fanem piłki nożnej. Gra w bardzo fajnym klubie piłkarskim i widać jak ta gra sprawia mu radość, dodaje skrzydeł, jest źródłem zabawy ale i rozwoju. Choć ja osobiście nie jestem fanką tego sportu, gdy patrzę na tych młodych chłopaków na boiskach w szkole syna, słucham ich trenerów tłumaczącym im zasady współpracy, pozycje, układ nóg i całe zaplecze tajemnic dobrego piłkarza atmosfera fascynacji i wspólnoty udziela się i mi.

A dzisiaj podczas treningu byłam świadkiem takiego zdarzenia. Do boiska podbiega rozentuzjazmowana dziewczynka. Oczy jej iskrzą, trzyma się barierki i podskakuje, kitka brunatnych włosów wesoło podskakuje. Pełna fascynacja atmosferą boisk. Po króciutkiej chwili podchodzi do niej tata i mówi: "No sama zobacz. Jakbyś miała tu grać. Tu grają sami chłopcy. Co za pomysł!"

W tym momencie dla mnie jakby czas się zatrzymał. Jakby wszystko dookoła z w o l n i ł o….
Zniknęły głosy, emocje piłkarz. Pojawiła się we mnie pustka, a zaraz po tym niezgoda i ucisk. Zacisnął się brzuch a oddech niemal zniknął.


Popatrzyłam na dziewczynkę a ona jakby na chwilę zgasła. Jakby uwierzyła, że nie może, że się nie da, że marzenia trzeba odkładać na bok. Lecz po 1-2 sekundach zobaczyłam z powrotem blask w jej oczach, jakby całą sobą mówiła: -"Jak to jak mam tu grać? Zupełnie normalnie"

I wtedy ku swojemu własnemu zaskoczeniu ja się odezwałam do taty: "W zeszłym sezonie grały tu dziewczyny. Wiec kto wie…" uśmiechając się przy tym z ciepłem dla ich obojga i samej siebie. Moja odpowiedz zupełnie zaskoczyła tatę a dziewczynka w podskokach pobiegła dalej, jakby cała sobą teraz mówił: -"No właśnie, zobaczymy… nie ma co zakładać"

Moja reakcja mnie zaskoczyła na tyle, że gdy dziewczynka i tata się oddalili sama siebie zapytała, czy na pewno grały tu wcześniej dziewczyny. W sumie nie była pewna. Wydaje mi się, że tak. A potem pomyślałam sobie, czyż to nie wszystko jedno. Grały czy nie grały ale może mogą grać… Nie tu to gdzie indziej, a zresztą może tu!

Odnajduję w sobie część siebie, która ma pełne zrozumienie dla taty i obdarza go mocą empatii. Widzę jego potrzeby i mam na nie uważność. A jednocześnie bardziej żywa na ten moment jest we mnie ta część, która chce wspierać dzieci w eksperymentowaniu, odkrywaniu siebie i życia a nieraz a nawet często w sięganiu po to co pozornie (lub nie) niemożliwe. By pomagać dzieciom (lecz to się jak najbardziej tyczy i do nas - dorosłych) by próbować, sprawdzać i nie odpuszczać marzeń tylko dlatego, że na początku drogi są wertepy, dziury na nawet pułapki.

Podobno z fizycznego punktu widzenia trzmiel nie powinien latać (bo ma za małe skrzydła do masy swojego ciała), tylko że trzmiel o tym nie wie i sobie lata!

Tak wiec po tym doświadczeniu mam do siebie prośbę i Was też do niej zapraszam: gdy następnym razem będę chciała powiedzieć lub pomyśleć, że coś jest niemożliwe, że się nie uda, że coś nie dla mnie lub mojego dziecka, chcę wówczas zadać sobie następujące pytanie:
  • Co potrzebowało by się zmienić, bym mogła wykonać pierwszy, najmniejszy krok w kierunku spełniania marzenia?
  • Jakie są fakty w tej sytuacji? Co jeszcze mogę sprawdzić, o co dopytać by mieć pewność, co jest realne i możliwe?
  • Co mi da realizacja tego marzenia? I dlaczego to jest ważne?
  • Kiedy zacznę działać i co będzie pierwszą czynnością w kierunku spełniania marzenia?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz